Niedzielny spacer. Skrzyżowanie. Dom Kultury. Dzielnica Trnovo. Brązowe "organiczne" bloki z drzewami na dachach i balkonach. Kościół pełen nowoczesnych i absolutnie niekiczowatych obrazów. Mostek. Wąskie uliczki. Dzielnica Krakovo. Czerwone dachy małych, niskich domeczków. Ciche zakątki, zakamarki, podglądanie życia przez uchylone okiennice. Niskie płotki skrywające zadbane warzywne ogródki (w myśl hasła, że każdy Słoweniec powinien jeść swoją marchewkę). Rzeczka Gradaščica, potem mostek i kładka. Rzeka Ljubljanica i jeszcze jeden most. To dzielnica Prule. Domki, domeczki, czerwone dachy, płotki i płoteczki. Kolejny most i wybrzeże. Knajpka za knajpką. Kawiarenka. Herbaciarnia. Winiarnia. Knajpka. Stoliczki. Krzesełka. Wysztkie wypełnione ludźmi. Przyjaciele. Rodzinki. Małe dzieci. Studenci. zakochane pary. Zapach kawy. Nagrzana całodziennym słońcem kostka brukowa. Koty. Platany. Przyjemny gwar łaskoczący w uszy przy każdym mijanym lokalu. Nadchodzący wieczór chłodzi policzki. W powietrzu unosi się jazz. Kolejny most i drugi brzeg. Droga powrotna wszytko obrócone: znów Ljubljanica. Knajpki, kawiarenki, rozmowy, gwar, śmiechy. Zapach kawy. Most. Prule. Domki i domeczki. Mostek. Czerowne dachy, niskie płoteczki i marchewka na Krakovem. Mosteczek. Trnovo i brązowe, "leśne" bloki. Kościół pełen obrazów. Znów most.
Dziś po Ljubljanie spaceruję tylko w wyobraźni - choroba zmusiła mnie do zawarcia bliższej komitywy z łóżkiem i poduszką już drugi dzień...
No comments:
Post a Comment
I will be glad to read your comment :)