Wednesday, January 29, 2014

kolorowanki


Ach, tak to czasem bywa, ze człowiekowi co tam sie w głowie przekreci i pod wpływem impuslu wykona wielki "powrot do przeszłosci". Tak było i w moim przypadku... Po tzw. przypadkowym (bo ja, prosze szanownego panstwa, w przypadki nie wierze, nawet te gramatyczne) spotkaniu w plenerze z moim znajomym, argentynskim artysta Guillermo, dałam sie namowic na wspołprace. Taki mały eksperymencik artystyczny.. On- linia, ja- kolorki. Jakis czas potem dodarło do mnie kilka obrazkow do....pokolorowania....!!! :-D i oto ja, powazne dziewcze, usiadałam po raz pierwszy od nie wiem ilu lat do kolowanki! juuuhej! ale fajowo! Od razu wrociły wspomnienia lat 80, kiedy to na spacerach z mama udawało mi sie zaciagnac rodzicielke do dzielnicowej ksiegarynki (taka we Wrocławiu na Sepolnie, na ulicy Olszewskiego) i tam zazwyczaj udawało mi sie dostac kolorowanke z Reksiem zapakowana w filoteowa teczusie. Uwielbiałam te obrazki i kolorowanie pieska na zielono z pomarancowymi łatkami. 
Ach, wspomnien czar. Całe szczescie, ze Guillermo nie miał jakis specyficznych zachciewajek kolorystycznych i w doborze barw miałam całkowita swobode. No i wychodzenie za linie jak najbardziej dozwolone! 
Oto rezulaty naszej wspołpracy. Guillermo czarny kontur, ja- wszytsko pozostałe. Teraz jeszcze tylko oprawienie wszytskiego w batikowe ramki (made by Guillermo) i wieszamy wystawe.
Ta- dam! 


No comments:

Post a Comment

I will be glad to read your comment :)